,,To przecudowne uczucie urodzić jednocześnie dwoje dzieci"- wywiad z Panią Martą, mamą bliźniaków Józia i Pawełka

W jakim wieku ma Pani dzieci?
Nie chce się wierzyć, ale już prawie rok minął od momentu pojawienia się naszych dwóch synków na świecie. Wydaje mi się, że zawsze z nami byli i nie mogę sobie wyobrazić, jak to było bez nich – na pewno o wiele smutniej i bardziej szaro, jak to się mówi. Strasznie dużo się zmieniło w naszym życiu po pojawieniu się nowych członków rodziny. Brzmi dumnie i podniośle – jest nas – nie dwoje, a CZWORO. Z mężem jesteśmy stuprocentowo zgodni i dziękujemy Bogu za taki właśnie los. Niczego nie żałujemy i ze wszystkim dajemy sobie świetnie radę. Przed zajściem w ciąże żartowaliśmy wręcz: „a może będą bliźniaki”, w ogóle nie biorąc tego na poważnie. Teraz otwarcie rozmawiamy, że w razie kolejnej ciąży, jesteśmy gotowi nawet na trojaczki… tylko trzeba będzie dokupić jeden fotelik samochodowy.:)
Jak to jest być mamą bliźniaków?
To przecudowne uczucie urodzić jednocześnie dwoje dzieci. Ciężko jest mi się porównywać do mam, które mają tylko jedno dziecko, niemniej jednak po tygodniowym pobycie w szpitalu, kiedy to dzień przeplatał się z nocą i doba wyglądała mniej więcej tak: karmienie – przewijanie – karmienie – przewijanie – praca z laktatorem i około pół godziny snu do kolejnej zmiany – doszłam do wniosku, że tzw. „pojedyncze mamy” mają chyba dwa razy mniej pracy. 🙂 Ale to trochę pół żartem mówię, bo w byciu mamą bliźniaków widzimy z mężem same plusy, pomimo iż ludzie zazwyczaj nam współczują! Nadal do końca nie rozumiem – czego?! Kiedyś jeden taksówkarz stwierdził, że bliźniaki to podwójne szczęście i my jak najbardziej się z tym zgadzamy. Dwie pary oczu patrzących na nas z miłością, dwie pary rączek, które uwielbiają bawić się wszelkimi miskami, garnkami, łyżkami, pustymi butelkami i najważniejsze… obejmują mamusię bądź tatusia, to także dwie pary nóżek, które pięknie stoją koło nas, gdy któreś z nas siedzi na krześle, przede wszystkim dwa zdrowe serduszka, które rosną, dobrze się rozwijają i wszystkich dookoła rozweselają. Ktoś kiedyś powiedział: „gdzie są dzieci – tam jest życie”. I to prawda!
Kto Pani pomagał w pierwszych tygodniach?
Od samego początku bardzo pomagał mi mój mąż. Pomoc zaczęła się jeszcze na bloku operacyjnym (ze względu na ułożenie dzieci wskazaniem było cięcie cesarskie), gdyż cały czas trzymał mnie za rękę. Następnie do momentu pionizacji, to on chodził do dzieci na oddział neonatologii i zdawał mi fotorelację. Pomijając minutkę z dziećmi tuż po porodzie, widziałam je w inkubatorach następnego dnia rano. Dopiero po kilku dniach dzieci były ze mną na sali i wtedy to głównie mąż zajmował się nimi w dzień, ja natomiast dyżurowałam w nocy. Mąż przewijał, karmił, ja odciągałam pokarm, ale też odpoczywałam po ciężkiej operacji. Po powrocie do domu (tuż przed świętami Bożego Narodzenia) mąż był ze mną jeszcze przez dwa tygodnie i dzieliliśmy się obowiązkami. Jednak więcej brał na siebie właśnie on, bo wiedział, że przede mną jeszcze wiele nieprzespanych nocy. Na początku, z polecenia szpitalnego, wybudzaliśmy dzieci na jedzenie co trzy godziny. Oboje byliśmy zmęczeni – pomimo iż to pozytywne i radosne zmęczenie – jednak zmęczenie. Chyba wstyd się przyznać (a może właśnie nie!), ale zdarzało mi się wtedy nie słyszeć … nawet budzika. Po powrocie męża do pracy – przyzwyczaiłam się do macierzyńskiego reżimu, tym bardziej, że mąż musiał się wysypiać przed pracą – chociaż trochę 😉 Nie ukrywam, mąż nadal mi pomaga – kąpie, bawi się z chłopcami, odkłada do łóżeczek, gdy trzeba… Oprócz męża, pomocą służą też moi rodzice – towarzyszą nam zazwyczaj w wizytach lekarskich (wybrać się do lekarza rodzinnego z dwoma noworodkami – to dopiero była wyprawa!), spacerach (4 piętro bez windy). Niemniej jednak większą część dnia spędzam sama z chłopakami i radzimy sobie. 😉 Nie narzekamy.
Czy dostała Pani wsparcie ze strony personelu w szpitalu?
Częściowo na pewno tak, ale nie od razu. Dopiero dzień po operacji odbyła się rozmowa odnośnie karmienia piersią. Miała wtedy dyżur pani Agnieszka – doradca laktacyjny – bardzo miło wspominam tę współpracę. Umówiłyśmy się potem na konkretny dzień, mąż dostarczył mi moją mega dużą, specjalną poduszkę do karmienia bliźniąt (Twinni Lu – zaprojektowana przez mamę bliźniaków, do kupienia na grupie „Bliźniaki na piersi” na fb) i mogłam pokarmić maluchy pod okiem specjalisty – dla początkujących mam to dobre rozwiązanie. Reszta personelu w szpitalu… co do lekarzy nie mam żadnych zastrzeżeń, a co do położnych – w porządku, ale… nie podobało mi się, że głośno sugerowały, by dawać dzieciom więcej mleka modyfikowanego, niż piersi, bo wtedy będą lepiej przybierać na wadze i szybciej wyjdziemy do domu – a wiadomo, kto nie wolałby przeżywać tego wszystkiego w domu, zamiast w szpitalu pełnym obcych ludzi. Tak, obcych, na sali były 4 kobiety razem ze mną – praktycznie do każdej przychodziło multum gości. Rodzice, teściowie, rodzeństwo… obecność partnera jestem w stanie wybaczyć każdemu, bo i mój mąż w szpitalu spędzał całe dnie, by mi pomóc, ale wszystkich pozostałych bym wyprosiła po 5 minutach. Reasumując, w szpitalu nie było najgorzej, otrzymałam pomoc, ale też nie ukrywam, iż w ostatnie dni pobytu (leżałam tydzień) marzyłam o powrocie do domu.
Jak wyglądały Wasze dni w okresie noworodkowym? Czy tak to sobie właśnie Pani wyobrażała?
Dni i noce – całe doby wyglądały tak samo. Jak już wspomniałam wcześniej – karmienie, przewijanie, odciąganie pokarmu… i tak cały czas. Potem doszły spacery – to już było mega urozmaicenie. Początki były dość… monotonne, ale za to zawsze napełniało mnie uczucie satysfakcji, że dajemy sobie z mężem radę i odnajdujemy się w roli rodziców, chociaż żadne z nas nie miało doświadczenia w tej kwestii. Czy tak to sobie wyobrażałam? Powiem tak, bardziej to otaczający nas ludzie, wręcz straszyli nas, że nie damy sobie rady, że będzie ciężko itp. Wszystkim tym ludziom mówimy: nie martwcie się, dajemy radę i jesteśmy mega szczęśliwi!;)
Co było najtrudniejsze w tamtym czasie?
Na samym początku to chyba właśnie zmęczenie dawało się we znaki najbardziej. Później natomiast, trochę irytowały mnie komentarze innych, np. „bliźniaków nie dasz rady wykarmić swoim mlekiem”, „musisz dokarmiać”, „robisz coś nie tak jak trzeba” itp. Już wtedy doszliśmy z mężem do wniosku, że nie ma sensu przejmować się takimi opiniami, gdyż mówią to ludzie, którzy nie mieli nigdy pod opieką dwójki dzieci jednocześnie. A do wszystkiego innego można się przyzwyczaić.
Jak wyglądało karmienie synków?
Po cięciu cesarskim nie miałam możliwości od razu karmić piersią. Tak jak wspominałam wcześniej, dzieci początkowo były w inkubatorach i cieplarkach. Karmiono je więc mlekiem modyfikowanym. Od drugiej doby, przy pomocy doradcy laktacyjnego, zaczęłam odciągać pokarm dla maluszków. Na początku było go malutko. Odciągałam go do najmniejszych strzykawek i zostawiałam w specjalnej lodówce, by położne mogły dokarmić maleństwa najpierw moim mlekiem, zanim podadzą mleko modyfikowane. Wiem, że z braku czasu (dużo dzieci na oddziale) czasem hierarchia podania rodzaju mleka niestety była zachwiana. Wyszliśmy więc ze szpitala z dwójką dzieci karmionych mieszanie. W zasadzie w trojaki sposób, ponieważ karmiliśmy zarówno mlekiem modyfikowanym, jak i moim odciągniętym, a także przystawiałam chłopców do piersi. Prawie przez miesiąc skrupulatnie kontrolowaliśmy ilość, zjedzonego przez dzieci, pokarmu. Notowaliśmy w tabelkach i czekaliśmy na kolejną wizytę na oddziale patologii noworodka, by sprawdzić, czy przyrosty są w normie. Były. Następnie, nie ukrywam, iż organizacyjnie po prostu łatwiej było mi podać butelkę, wszystko sprawnie szło. Więc nadal karmiliśmy mieszanie – docelowo miało być JEDYNIE karmienie piersią – tak sobie wymyśliłam, tak uważam za stosowne i tak chciałam! Nikt mnie nie zmuszał. Wręcz przeciwnie – starsze pokolenie od razu zakładało, że piersią nie dam rady wykarmić bliźniaków, że trzeba podać butelkę i w tej kwestii najchętniej spieszyło z pomocą, bo przecież ja – mama dwójki dzieci „nie dam rady”. Z perspektywy czasu widzę, że to totalna nieprawda. Udało nam się przejść wyłącznie na pierś, nawet bez odciągania pokarmu, bo to zawsze zajmowało drogocenny czas. Pewnie zapyta Pani, jak nam się to udało? A już mówię. Stopniowo, nie od razu. Naczytałam się na różnych grupach, że najlepiej od razu przestać karmić mlekiem modyfikowanym, a podawać wyłącznie pierś. U nas kilkukrotnie próbowaliśmy tak zrobić, jakoś to nie było to. Może dzieci zbyt się przyzwyczaiły? Nie wiem. Ograniczałam karmienia butelką na rzecz przystawiania do piersi i obserwowałam chłopców. Przez dwa miesiące dzieci były karmione w przeważającej większości mlekiem modyfikowanym, także w nocy. Zazwyczaj budziły się razem lub prawie razem. Pewnej nocy, obudziły się oddzielnie, nakarmiłam piersią jednego, obudził się drugi – postąpiłam tak samo. Od tamtego czasu karmienia nocne to wyłącznie pierś. Również gdy chłopcy mieli niespełna dwa miesiące, przełamałam się i sama nauczyłam się układać dzieci na poduszkę do karmienia bliźniąt – to też był znaczący krok w kierunku porzucenia mleka modyfikowanego. Dzieci wtedy jadły bardzo długo, często zasypiały przy piersi, ale ograniczyliśmy karmienia butelką do trzech na dobę: rano, koło 16 i na noc. Następnie powoli przeszliśmy na karmienie 1-2 na dobę, a gdy dzieci miały około 4-5 miesięcy dokarmiałam ich już sporadycznie, raz na dobę lub rzadziej. Mąż wziął wtedy urlop i to okazało się świetnym wyborem. Bardzo mi pomógł, przede wszystkim był z nami i odganiał wszystkich tych, którzy mówili wtedy: „przestań się męczyć, daj butelkę”, albo „twoje dzieci są głodne”. To oczywiście była nieprawda, bo ani ja się nie męczyłam, ja się bardzo starałam po prostu, ani dzieci głodne nie były, płaczą lub denerwują się przecież z wielu powodów, a są przy piersi, bo potrzebują bliskości. Nie zabraniałam im spać przy piersi… to prawda, nie zabraniałam i to również była moja decyzja. Widocznie maluszki potrzebowały tej bliskości i chyba trochę chciałam zrekompensować im ten wcześniejszy czas. Udało się. Chłopaki byli przez kilka tygodni wyłącznie na piersi, potem rozpoczęliśmy rozszerzanie diety. To było kilka dni przed ukończeniem sześciu miesięcy.
Jak teraz wygląda Wasz dzień?
Dzień zaczyna się wcześnie, zazwyczaj po 7 jesteśmy już w salonie, przebrani z piżamki w dzienne wygodne ciuszki, po zmianie pampersa i porannym mleku. Wtedy jest zabawa – salon cały jest dla dzieci – na podłodze są porozkładane dywaniki, stoi namiocik (ostatnio polubiły zabawy w nim), zabawki. Nie tylko te kupione, też te najprostsze, zapożyczone chociażby z kuchni. Oczywiście zabawki są w materiałowych workach, co jakiś czas wymieniane. Około 8:30 jest pora na posiłek uzupełniający, śniadanko. Później porcja mleka. Koło 9:30 najczęściej zaczyna się drzemka. Czasem w domu, czasem na spacerze. Jeżeli w domu, to zazwyczaj jeden z bliźniaków przesypia przysłowiowe 5 minut, zregeneruje się i jest gotów dalej do zabawy. Drugi potrafi, jeżeli nie zostanie obudzony przez brata (co często się zdarza), spać nawet 1,5 godziny. Koło 11:30 pijemy mleko, potem znów jest czas na zabawę, aż do obiadu. 13:30 obiad. Jeżeli jestem sama z dziećmi, to albo ja jem obiad szykując dzieciom, albo jemy we trójkę. Każdy po dwie łyżki po kolei, oczywiście z różnych talerzy i różne potrawy. 😉 Po obiedzie, mleko… i drzemka. Po drzemce – zabawa lub mleko, zależy o której dzieci się obudzą. Około 17:30 wraca tatuś do domu, wtedy jest chwila zabawy z nim, 18:30 – wspólna kolacja. Nie lubimy jeść, gdy dzieci patrzą, a same w tym czasie nie jedzą. Więc zazwyczaj to my, tak jakby czekamy trochę na tę kolację. Potem jest kąpiel lub szybkie mycie, i zasypianie… przy piersi. Czasem kąpiel z kolacją są zamieniane, w zależności od nastroju chłopców. Po warsztatach „Dobry sen“, które Pani prowadzi, chcemy z mężem wprowadzić pewne zmiany w trybie naszego dnia. Częściowo gdzieś tam już zaczęłam stosować się do Pani rad, ale jeszcze nie całkowicie. Ale w myślach to już niedługo, mam nadzieję! 😉
Co jest teraz największym wyzwaniem?
Czasem wyzwaniem są te najprostsze czynności. 😉 Na przykład spacer. Mieszkamy wysoko, brak windy, sama dwójki dzieci na raz nie znoszę, a też i nie zostawię któregoś na klatce bez opieki. Tu jestem uzależniona od mojego męża bądź taty.
Jak wygląda karmienie i żywienie synków?
Przede wszystkim stawiam na mleko! Mimo, iż sama przez długi okres dokarmiałam mlekiem modyfikowanym, całkowicie spokojna poczułam się dopiero wtedy, gdy udało mi się przejść na wyłączne karmienie piersią. Wiem, że mleko modyfikowane to nie koniec świata, jest stworzone specjalnie dla tych dzieci, które mleka mamy nie mogą otrzymywać. Wiem też, jakie to dla dziecka ważne, by w tym pierwszym okresie (przede wszystkim) było karmione piersią. Dużo się teraz o tym mówi i pisze w mediach, podkreślane są zalety mleka mamy. Oczywiście wybór należy do każdej z nas, gdy nie ma lekarskich przeciwwskazań. Wracając do tematu żywienia, nie zmuszam dzieci nigdy do jedzenia. Po posiłku uzupełniającym chłopcy wiedzą, że zaproponuję im mleko i w zasadzie zawsze są chętni. Trochę tak żartujemy z mężem, że jeden z synów, pomimo swego wieku, mógłby spokojnie żyć tylko i wyłącznie na moim mleku – dla niego reszta mogłaby nie istnieć. 😉 Ale oczywiście jemy, testujemy – ale nie za dużo. Nie spodobała nam się metoda BLW, raczej rzadko dajemy całe, duże kawałki pokarmu. Co jemy? Warzywa – tu smakowo wygrywa burak i batat, owoce – najsmaczniejsze dla chłopców to banany i gruszki, choć uwielbiają i inne, mięso, jaja, nabiał (jogurty naturalne, twarożek), kaszki (żadne specjalne dla dzieci)… Nie ukrywam, iż wcześniej nie miałam zielonego pojęcia, jak ugryźć temat rozszerzania diety niemowląt, bardzo liczyłam na to, że po prowadzonych przez Panią, warsztatach „Żywienie niemowląt“, dowiem się wszystkiego – i się nie przeliczyłam. Zdobyłam wiedzę, z którą było mi o wiele łatwiej rozpocząć ten etap w życiu chłopców. Nadal interesuję się tym tematem, bo chcę im przekazać to, co najlepsze.
Czy gotuje Pani sama czy podaje gotowe dania słoiczkowe?
Gotuję! Zdecydowanie jestem zwolenniczką posiłków przygotowanych w domu, zarówno dla nas dorosłych, jak i dla dzieci. Posiłki przygotowuję codziennie, nie zostawiam na później – chyba że dla siebie na podwieczorek. 😉 Staram się urozmaicać, nie podawać cały czas tego samego, chociaż czasem widzę, że menu się powtarza zbyt często. ;( Kwestia dopracowania i chyba stworzenia tabelki z rozpiską na cały tydzień. Mam też nadzieję na współpracę z blogiem „Przez brzuszek do serca“. Co do podawania dzieciom słoiczków – zdarzyło nam się tylko w podróży. Kilka słoiczków i mus owocowy. Ale zobaczyłam, że dzieciom bardzo podoba się konsystencja musu – teraz w domu robię taki z owocami i przegotowaną wodą, lekko ciepły, bardzo im smakuje. 😉
Czy należy Pani do jakiś klubów, grup na fb, gdzie mamy bliźniąt wymieniają się poradami i doświadczeniami?
Oczywiście i to na całe szczęście. Jeszcze będąc w ciąży, przeszukałam internet w tej kwestii. Z Facebooka nie korzystałam, teraz korzystam jedynie ze względu właśnie na grupy i zawarte w nich kompendium wiedzy i przykładów, jak to się mówi – „z życia wziętych”. Gdy większość dookoła mówi, że nie ma szans – „nie da się wykarmić bliźniaków piersią”, przykłady mówią same za siebie. Skoro jest grono kobiet, którym się udało? Poza tym, teraz inaczej mówi się o karmieniu piersią niż za czasów, chociażby naszych rodziców. Karmimy na żądanie, często przystawiamy – mleko przecież się wyprodukuje. Wydaje mi się, że gdy my byliśmy dziećmi, bardzo modne stało się mleko modyfikowane i wtedy kobiety zazwyczaj „nie miały pokarmu”, czyli po prostu nie miały pobudzanej laktacji. Natomiast mój dziadek był karmiony piersią do 3-go roku życia. Sam opowiada, że grał w piłkę i biegał do mamy napić się mleka.
Wracając do tematu grup, bo chyba troszkę zjechałam na inny tor. 😉 Polecam grupy:
1. Bliźniaki na piersi – mega dużo budujących przykładów i pomocy dla początkujących mam bliźniaków,
2. Bliźniaki bliźnięta ciąża bliźniacza mnoga dla bliźniąt bliźniaków Twins – poruszane wszystkie tematy związane z życiem z bliźniakami.
Śledzę też parę innych grup oraz blogów związanych z rodzicielstwem (np. Hafija) ciążą, bliźniakami i nie tylko. Szczerze – polecam. Oczywiście, jak ze wszystkim, swój rozum trzeba mieć, czasem porada kogoś z grupy nam nie pomoże, bo każdy przypadek jest inny, niemniej jednak otworzy nam nowe spojrzenie na sprawę.
Co chciałaby Pani powiedzieć mamom, które oczekują bliźniąt albo właśnie niedawno powitały je na świecie?
Po pierwsze, postępujcie zgodnie ze swoimi przekonaniami. Nie wierzcie, że czegoś nie można zrobić – jeżeli Bóg posłał Wam dwoje dzieci, to znaczy że na pewno dacie sobie ze wszystkim radę. Tak, może być ciężko, ale… warto! Każda z nas, pomijając mały odsetek medycznie potwierdzonych przypadków, jest w stanie wykarmić bliźniaki piersią, jeżeli jest to dla nas ważne. Poza tym, potrafimy kochać dwoje dzieci, a jak będzie więcej – to i kolejne. Mówię to, bo spotkałam się też z komentarzem: „jak podzielić miłość do dwójki dzieci?”. Po trzecie, stawiajcie sobie priorytety. Doba się kiedyś kończy, chociaż na początku wydaje się inaczej. Porządek, chociaż ważny, nie musi być priorytetem, gdy pojawiły się w domu dwa małe noworodki. My, mamy, szczególnie bliźniacze, też musimy wypoczywać. Po czwarte… jak ktoś oferuje wam pomoc, szczególnie na początku macierzyństwa – przyjmijcie ją. Chociaż ja wiem po sobie, że wolałabym wtedy, żeby ktoś przygotował za mnie obiad, a ja żebym te pierwsze tygodnie mogła całkowicie poświęcić maluszkom. Po piąte, starajcie się zsynchronizować pory karmienia, spania – to ułatwia sprawę, chociaż nie zawsze jest to możliwe, wiem. Poza tym, nie przejmujcie się, nie słuchajcie negatywnych komentarzy, nastawcie się pozytywnie, ze wszystkim dacie sobie radę, bo kto jak nie my… 😉
O czym Pani marzy? Dla siebie, dla dzieci…
O domku na wsi, o dużej rodzinie i o kurniku za garażem na ogrodzie, bo nie do końca przemawiają do mnie sklepowe jaja. A tak na poważnie, marzy mi się, żeby wszystko było ok, czyli przede wszystkim zdrowie dla wszystkich najbliższych.
Pani Marto, bardzo dziękuję za podzielenie się swoją piękną historią. Życzę Wam jeszcze więcej radości we czworo! A może z czasem i w większym gronie 😉 Po przeczytaniu tego wywiadu chyba nikt nie wątpi czy dacie wtedy radę. Ja jestem pełna podziwu!